UMÓW WIZYTĘ:

ADRES:

Rejestracja oraz gabinety psychoterapeutyczne i lekarzy psychiatrów:

Wilcza 31/15
(klatka C, I piętro)

Gabinety psychoterapeutyczne:
Wilcza 31/7
(klatka A, IV piętro)

00-544 Warszawa

E-MAIL:

Rejestracja jest czynna od poniedziałku do piątku w godzinach: 9.00-20.00

Psychoterapia jako rzemiosło artystyczne

Zapraszamy do przeczytania tekstu wystąpienia Anny Tanalskiej – Dulęby wygłoszonego podczas tegorocznej  Trójkonferencji:

Zanim zaczęłam przygotowywać to wystąpienie, profesor de Barbaro już nadał mu tytuł.

Zatem nie między nauką a sztuką mam się poruszać, a raczej między sztuką a rzemiosłem.

Jednak powiem parę słów o – moim zdaniem – (nie)naukowości psychoterapii:

Sądzę, że w naszej profesji statystycznie potwierdzona skuteczność bywa mylona z naukowością metody, czy koncepcji; czy może raczej z prawdziwością w sensie arystotelesowskim: Tak jest jak mówimy. A to po to, by – jak się wielu z nas wydaje – uprawomocnić praktykowanie psychoterapii, poczuć się pewniej, a i często uzyskać dostęp do funduszy. Dowodzenie, że coś jest naukowe, a coś innego nie, ma sens w walce o rynek. 

Możemy mówić, że teoria jest naukowa, jeśli jest falsyfikowalna: gdy powiada „dla każdego A jeśli A to B” i zarazem stwierdzamy doświadczalnie, że jednak „nie B”, to wobec tego również „nie A”. Otóż w psychoterapii nie da się sensownie budować takich sformułowań, psychoterapia jest słabo heurystyczna, jej przewidywania są mgliste. Oferuje wyjaśnienia – różne, zależne od szkoły, choć często niesprzeczne – ex post. Jej naukowość można porównać co najwyżej z naukowością nauk humanistycznych. Ale tym, którzy jej naukowości dowodzą, nie o to raczej chodzi. Zaś do ścisłości nauk takich, jak fizyka czy biologia naprawdę nam daleko.

[Logiczną konsekwencją naukowości i ścisłości psychoterapii jest istnienie psychoterapeutycznej metody leczniczej. Gdyby leczyła „metoda”, można by prowadzić psychoterapię za pomocą programów komputerowych. I jeszcze przed powstaniem AI konstruowano programy, które zachowywały się „jak terapeuta” i podobno ich interwencje były nieodróżnialne od zachowań żywego terapeuty. AI na pewno zrobi to jeszcze lepiej. Osobiście jednak jestem przywiązana do statystycznie potwierdzonej, jednak dość nienaukowej koncepcji, zgodnie z którą znaczącym czynnikiem leczącym  w psychoterapii jest relacja między dwojgiem ludzi (nawiasem mówiąc istnieje sporo statystycznie potwierdzonych świadectw, że relacja ma wpływ na leczenie/zdrowienie również w obrębie „prawdziwej” medycyny).]

Statystycznie można z powodzeniem potwierdzić (nie)skuteczność najróżniejszych działań: praktyki stolarza, szewca, kowala…, nawet wróżki. Skuteczność w tych rzemiosłach opiera się – tak jak, moim zdaniem skuteczność psychoterapii – na wiedzy płynącej z doświadczenia i umiejętności. Wiedzy praktycznej. Stolarz wie – bo robił to tysiące razy – że jeśli do takiego drewna użyje takiego to a takiego narzędzia, to efekt zapewne będzie taki a taki. A jeśli chce wykonać jakąś rzecz konkretną, na przykład krzesło, to najlepiej, żeby użył takiego to a takiego drewna. Kamieniarz wie z doświadczenia, do czego jaki kamień nadaje się najlepiej.

Problematyczne więc jest utożsamianie statystki z nauką, a naukowości – z prawdziwością. Co to znaczy, że pogląd jest prawdziwy?

Model atomu Bohra i fizyka Newtona były bez wątpienia naukowe; pozwalały – do czasu – skutecznie przewidywać wyniki doświadczeń. Czy to znaczy jednak, że były prawdziwe? W tym sensie, że praktycznie skuteczne – tak. Ale w sensie arystotelesowski,? Że mianowicie rzeczywistość tzw. obiektywna wygląda tak, jak one ją opisują? Dziś sądzimy, że nie.

Zatem twierdzenie, że statystycznie potwierdzona skuteczność naszych metod oznacza ich potwierdzenie naukowe, jest nieco naciągane.

Kiedy więc zakładam, że człowiek naprzeciwko mnie jest taki, jak go widzę i jak go opisuje bliska mi koncepcja, i że wobec tego skuteczne/pomocne mu i najlepsze dlań będą procedury, które koncepcja ta proponuje, to czy nie jest to założenie naciągane?

A szaman(ka)? Osobiście nie mam nic przeciwko porównywaniu mnie z szamanką. Sądzę, że dobra, skuteczna szamanka lub wróżka (albo wróż – czy bywają wróże? Czy to zawód sfeminizowany jeszcze bardziej niż nasz?) musi mieć umiejętności i kwalifikacje co najmniej tak dobre, albo i lepsze niż niejeden i niejedna z nas, psychoterapeutek i psychoterapeutów. Z pewnością wielu z tych praktyków może się legitymować statystycznie potwierdzoną skutecznością.

Myślę zatem, że psychoterapia nauką nie jest – w każdym razie w ścisłym sensie tego słowa. Według Karla Poppera, austriackiego filozofa nauki, koncepcja falsyfikowalności jest kluczowym składnikiem metody naukowej. Fernando Braudel, wybitny i nowatorski historyk francuski (który, nawiasem mówiąc, uważał, że historia na pewno nie jest nauką obiektywną) pisał, że metodę naukową od innych ideologii odróżniają „falsyfikowalność, replikowalność, uznanie niepewności i docenianie przyznania się do błędów”. O ile dwie ostatnie cechy zdobywają sobie, jak sądzę, popularność w środowisku psychoterapeutów, o tyle dwóch pierwszych na pewno nie da się psychoterapii przypisać. 

W starożytnym indyjskim poemacie filozoficznym mędrzec Vasistha tak poucza młodego księcia Ramę: „Nie można jasno określić, czy te kategorie, takie jak umysł, uśpione tendencje (skłonności), działanie, przeznaczenie (daivam), są prawdziwe czy nieprawdziwe. Człowiek mądry zatem odnosi się do nich symbolicznie.”

„Teorie” (podejścia lub modalności) psychoterapeutyczne to modele językowe – skróty dla naszego doświadczenia, które pomagają się porozumiewać praktykom. (Tak, również w naukach ścisłych teoria jest modelem, tamte modele jednak mają te dwie cechy, których nam brakuje.) Nasze modele przeważnie nie są sprawdzalne metodami naukowymi. Różnią się między sobą, ale czy o którymkolwiek z nich da się powiedzieć, że jest błędny? To raczej wielość interpretacji, języków – niesprzecznych, w znacznej mierze wzajemnie przetłumaczalnych. To wiedza, lecz niekoniecznie nauka. Wiedzą dysponuje też rzemieślnik i artysta.

Nie będąc nauką psychoterapia na pewno jest umiejętnością. Może też w pewnym sensie jest ideologią, a nawet – jeszcze gorzej? – przedmiotem wiary. Wybór podejścia („teorii”, modalności) psychoterapeutycznego zależy, jak sądzę, od osobistych preferencji i jest naładowany aksjologicznie. Nie może być inaczej, bo wybiera człowiek i ten sam człowiek jest narzędziem w procesie psychoterapii. Nie może być całkowicie neutralny wobec samego siebie (z definicji , z natury rzeczy).

W psychoterapii nie obowiązuje zasada wyłączonego środka. To, że stwierdzenie nie jest nieprawdziwe, nie oznacza, że jest prawdziwe. Ale może być użyteczne.

Z drugiej strony „niepotwierdzone naukowo” nie jest równoznaczne z „fałszywe”. 

Dla mnie psychoterapia jest też rzemiosłem artystycznym.

O jej rzemieślniczej naturze świadczy również to, że w naszej pracy posługujemy się kryterium skuteczności, kryterium prawdy pragmatycznym, a nie klasycznym.

Słownik Języka Polskiego PWN podaje następującą definicję rzemiosła artystycznego: „dziedzina sztuk plastycznych obejmująca ręczną wytwórczość artystycznych przedmiotów użytkowych”. Przytacza jednak również zwroty „rzemiosło literackie, rzemiosło kompozytorskie” w znaczeniu dobrego opanowania techniki w tych dziedzinach. Może zatem wolno też mówić o rzemiośle psychoterapeutycznym?

Rzemieślnik (co do zasady) pracuje na zamówienie – indywidualne lub społeczne. Jego produkt powinien być użyteczny, powinien np. ułatwiać życie, pracę… Rzemieślnik pobiera za swoją pracę honorarium. Artysta (co do zasady) działa z wewnętrznej potrzeby, realizuje swoja koncepcję niezależnie od tego, czy ktoś inny tego potrzebuje, czy nie. A więc chyba raczej jesteśmy rzemieślnikami, prawda?

Nie stoimy przy taśmie. Nasz zawód niewątpliwie wymaga opanowania wiedzy i techniki. To ta rzemieślnicza część. Jednak sądzę, że wymaga też pewnego artyzmu.

Nie przypadkiem, jak mi się zdaje, relatywnie wielu psychoterapeutów ma zdolności artystyczne i z tych zdolności korzysta – śpiewają, malują, robią zdjęcia – choć nie zdecydowali się uczynić sztuki głównym terenem swojego działania. (Ja też do tej grupy należę.) Ten artystyczny temperament wykorzystujemy w naszej pracy. Wystarczy zobaczyć, jak różnie pracują przedstawiciele tej samej – takiej czy innej – szkoły. To nasz twórczy wkład.

A jednak, wedle mojego rozumienia, psychoterapia nie jest sztuką w pełnym znaczeniu tego słowa. A psychoterapeuta nie jest artystą pełną gębą. Artysta to twórca (patrz SJP), a my nie tworzymy; my raczej przekształcamy czy, jeszcze lepiej, pomagamy przekształcać. Irvin Yalom uważa, że zdaniem psychoterapeuty jest usuwanie przeszkód na drodze rozwoju pacjenta; nie wkładamy w niego nic nowego, nie kształtujemy go nawet lecz jedynie usuwamy przeszkody, by to, co już istnieje – w ukryciu, w zarodku –  mogło się ujawnić, rozwinąć, zrealizować.

Warto też może odwołać się do czasów dawnych: w okresie Odrodzenia rzeźbiarze stali w hierarchii niżej niż „prawdziwi artyści”, malarze, bo pracowali fizycznie. Byli więc rzemieślnikami. I rzemieślnik taki, jak Michał Anioł, mówił podobno, że on z bryły marmuru wydobywa to, co już w niej tkwi; usuwa tylko zbędny materiał. Niezwykle starannie wybierał bloki marmuru na planowane rzeźby. Ci z Państwa, którzy widzieli tzw. niedokończone rzeźby Michała Anioła, nie tylko może zrozumieją, ale też poczują moc takiego „wydobycia”. 

Refleksja z innej perspektywy: czytałam niedawno książkę Matthew Walkera Dlaczego śpimy. Matthew Walker jest naukowcem i od z górą 20 lat zajmuje się neuronauką, a w obrębie neuronauki – snem. Uważa (i nie on jeden), że sen jest niezwykle ważny dla rozwoju ludzkości, odegrał znaczącą rolę w ewolucji człowieka, i jest też ważny jednostkowo, w życiu każdego z nas. W szczególności wielkie znaczenie ma faza REM snu, kiedy śnimy. Jego argumenty wydały mi się przekonujące, zrobiły na mnie wrażenie (nie tylko na mnie; jego poglądy są uznane w środowisku naukowym). Nie będę się tu wdawać w szczegóły (zainteresowani znajdą je w książce), ponieważ chodzi mi o coś innego: ludzie dawno, od starożytności uważali, że sen, sny są istotnym elementem życia. Wybitny rzemieślnik artystyczny (i naukowiec) Zygmunt Freud, nie mając ku temu wówczas żadnych naukowych podstaw, poświęcił snom wiele czasu i energii. Pokolenia po nim kontynuowały tę praktykę i kontynuują nadal. Dopiero teraz znajduje ona niejakie potwierdzenie, umocowanie naukowe. Nie treść snów, rzecz jasna, lecz sam fakt, ŻE śnimy i że sny mają treść.

Przeważająca większość praktyk psychoterapeutycznych rodziła się z obserwacji i osobistego doświadczenia oraz z ideologii, a dopiero potem, czasami, zyskiwała potwierdzenie naukowe, naukowy grunt. Przychodzi mi na myśl jeden tylko, bardzo współczesny przypadek opracowania technik terapeutycznych na podstawie badań naukowych: to wykorzystanie neuroobrazowania mózgu do zaplanowania procedur terapeutycznych, które…. surprise, surprise!… żywcem przypominają techniki zaprojektowane w ramach szkoły Gestalt 60 z górą lat temu, a potem formalnie opisane (przynajmniej niektóre z nich) przez twórców NLP.

Myślę zatem o sobie jako o rzemieślniczce artystycznej, kimś pomiędzy: studiowałam fizykę i filozofię, a jestem psychoterapeutką i tłumaczką. Działam pomiędzy sztuką a rzemiosłem, pomiędzy sztuką a nauką, w przestrzeni pomiędzy umysłem a mózgiem (wyrażenie profesora de Barbaro), w której nie w wiemy, co się właściwie dzieje, i może nigdy się nie dowiemy, nawet jeśli się spełnia marzenie Freuda i umiemy pokazać niektóre izomorfizmy między procesami neurologicznymi a fenomenami ludzkiego doświadczenia, świadomości. 

Wieść niesie, że w roku 1998 neurobiolog Christof Koch założył się z filozofem Davidem Chalmersem o to, że w ciągu 25 lat nauka wyjaśni, w jaki sposób w neuronach mózgu powstaje świadomość. Stawką w zakładzie była skrzynka wina. Po dwudziestu pięciu latach musiał ją postawić Koch.

Dobrze, by terapeuta-rzemieślnik szanował swoją duszę artystyczną i w pracy ufał tym „nie wiadomo skąd” się pojawiającym myślom, refleksjom, korzystał z nich – to jest między innymi nasz twórczy wkład. By opierał się na sobie – na swoim bieżącym i nabytym doświadczeniu – bardziej niż na źródłach zewnętrznych, w tym na (pseudo)nauce.

Wrócę jeszcze do książki dr. Walkera. Pisze on: „Wygląda na to, że rola nauki sprowadziła się do dostarczania dowodów na wszystko, co wasza matka oraz, jak się wydaje, Shakespeare, już dawno wiedzieli na temat niesamowitych zalet snów.” Zauważmy, że Walker napisał to w odniesieniu do bardzo szacownych i porządnych badań naukowych. Sparafrazowałabym tę wypowiedź następująco: wygląda na to, że rola nauki sprowadza się do dostarczenia dowodów na to, co ludzkość, a w szczególności wielcy pisarze, już od dawna wiedzieli na temat ludzkich uczuć.

I na zakończenie, nieco może paradoksalnie, cytat z Kartezjusza:

„Należy zatem przyjąć, iż wszystkie nauki tak są ze sobą powiązane, że o wiele łatwiej jest nauczyć się ich wszystkich naraz, niż oddzielić chociażby jedną z nich od innych. Jeśli więc ktoś chce zająć się poważnie badaniem prawdy, nie powinien wybierać jednej pojedynczej nauki; wszystkie one bowiem są ze sobą powiązane i od siebie zależne […] a zobaczy niebawem ze zdumieniem, że o wiele większe poczynił postępy niż ci, którzy zajmują się szczegółowymi badaniami…”

Dziękuję Państwu.